17 V 1944 dokonano ostatecznego natarcia na Monte Cassino
Monte Cassino to jedna z tych nazw, które w polskiej duszy wywołują silniejsze poruszenie. Bitwę, którą stoczyli żołnierze polscy o to wzgórze to jedna z najjaśniejszych kart w dziejach polskiego oręża. Historycy po dziś dzień komentują tę kartę, dopisują kolejne rozdziały, tłumaczą skomplikowaną sytuację wojenną i szczegółowo - natarcie po natarciu prowadzą nas do otwarcia wojskom alianckim drogi na Rzym.
Suchy kronikarski zapis i najgłośniejsze poruszenie serca nijak jednak się mają do grozy, która musiała towarzyszyć walczącym tam żołnierzom. Po serii filmów oddających bardzo realistycznie koszmar wojennych batalii (zwłaszcza po znakomitym, reportażowym nieomal początku „Szeregowca Ryana” Spielberga) nasze spojrzenie na tę batalię powinno wyglądać nieco inaczej. Słowa znanej piosenki „Czerwone maki na Monte Cassino” powinny zabrzmieć dla nas mocniej – bo podejście pod ta górę to była rzeź i maki kwitnące wtedy w maju, które piją „polską” (choć przecież nie tylko polską) to nie jest poetycka przenośnia, a najprawdziwszy konkret.
Przed Polakami wspinali się tam Amerykanie, Francuzi, Brytyjczycy, Nowozelandczycy, Hindusi nawet.
17 maja dokonano ostatecznego natarcia. Udział w nim mieli również, to lokalna ciekawostka, żołnierze poznańskich szwadronów szturmowych.
II Korpus pod dowództwem generała Andersa stracił w bitwie blisko 1000 żołnierzy.
„Wolność krzyżami się mierzy", mówią słowa piosenki, i znów mówią prawdziwie, bo ci, którzy na wzgórzu pozostali śpią pod kamiennymi krzyżami, ci, którym udało się wrócić, odznaczeni zostali najwyższym odznaczeniem bojowym – Krzyżem Virtuti Militari. Ale dla wielu z walczących istniał jeszcze jeden krzyż – jak pisze w przedmowie do „Dziennika pisanego nocą” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego Krzysztof Pomian, wielu zwycięstwo pod Monte Cassino „witało z poczuciem klęski; wywłaszczenia z ojczyzny. W Rzymie w 1945 r. pito na umór, bo nie było kraju, do którego by można było wrócić. Ani przyszłości”.
Wracając z wakacyjnego objazdu po Włoszech, warto zatrzymać się chwilkę i sprawdzić, jak to jest z tymi makami. Nie są chyba czerwieńsze, jak mówią słowa piosenki, od naszych polskich maków, ale „ślady dawnych dni” wciąż jeszcze tam są, choćby w postaci krzyży.
Z reguły jest tam cicho, wystarczy więc przymknąć oczy i pozwolić pracować wyobraźni, chwilą wzruszenia składając spoczywającym tam ludziom hołd.
Konto klienta
Pomoc
Firma
Copyright by Arsenał 2022
code by Software house Cogitech