Używamy cookies i podobnych technologii m.in. w celach: świadczenia usług, reklamy, statystyk. Koszystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane na Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.
Zamknij

Arsenał


2 VII 1930 urodził się Ota Pavel

2 VII 1930 urodził się Ota Pavel

Czasami do przeczytania ksiązki zaprasza nas dedykacja, którą autor kładzie na jej pierwszych kartach, ale w przypadku „śmierci pięknych saren”, jednej z dwu książek Czecha dedykacja nie zaprasza; ona nas rozczula, urzeka, podbija: „Mamusi, która miała za męża mojego Tatusia”

Czytając takie słowa, nie trzeba wiedzieć, kim był autor, liczba napisanych przez niego książek także nie ma znaczenia, liczy się tylko tom, który trzymamy w ręku, i ton, który podany w pierwszych akapitach opowieści nie opuszcza czytelnika aż do akapitu ostatniego.

Bo co w naszym spotkaniu z książką może zmienić informacja, że Ota Pavel to naprawdę Otton Popper, że ktoś, o kim myślimy, że jest urodzonym prozaikiem był urodzonym sportowcem, a zawodowo zajmował się sprawozdawczością sportową, że dwa tomy cudownej prozy nie powstały pod wpływem pisarskiego natchnienia, ale jako efekt uboczny zmagania z ciężką choroba psychiczną?

W prozie Oty Pavla jest coś takiego, co podbija nas od razu – wyczuwalna obecność serca. Towarzyszy nam prawie pewność, że swój obezwładniający czytelnika urok proza ta zawdzięcza właśnie niezbyt głęboko ukrytemu w słowach sercu, a gdyby trzeba było przedstawiać dowody na potwierdzenie tego przekonania, czytalibyśmy na głos dowolnie wybrane fragmenty „śmierci pięknych saren”, albo przytaczali fragment wypowiedzi autora o śmierci ojca, bo w nim skrywa się koronny nasz dowód: „miał dobre serce, a dobre serce rozdaje się pospiesznie, aż nic z niego nie pozostaje”

 Jest tak, jakby zdania w tych opowieściach, mających za przedmiot wspomnienia z dzieciństwa - „śmierć pięknych saren”, i „Jak spotkałem się z rybami” rozsadzane były przez uczucie, a jedyną, ostatnią siłą, która trzyma je razem, która nadaje książkom niezapomnianą tonację jest uśmiech, humor, albo coś, czego nie podejmujemy się nazwać, a co przychodzi niespodziewane, nie wykalkulowane, nie wymyślone.

Ten uśmiech towarzyszy nam, kiedy czytamy o perypetiach życia głównego bohatera opowiadań - „tatusia” właśnie, „żydowskiego Don Kichota, niepoprawnego marzyciela i postrzeleńca, który imał się różnych zajęć, był komiwojażerem i żołnierzem Legii Cudzoziemskiej, obieżyświatem i hodowcą królików, a przede wszystkim wielkim miłośnikiem czeskiego krajobrazu, natury, żyjącym z zgodzie z przyrodą i ją właśnie kochającym nade wszystko”.

Napisać kilkanaście zdań na temat tych objętościowo niewielkich książeczek to bardzo trudne zadanie, bo opisać trzeba wrażenia; indywidualne, ale też wrażenia wszystkich prawie czytelników książek Oty Pavla.Lepiej więc zachęcać tylko do ich czytania i będzie to zawsze zachęta z gwarancją niezwykłego przeżycia.

Gwarantujemy, że przyniosą nam uniesienie równe uniesieniu narratora opisującego rozentuzjazmowanego, natchnionego kolejnym projektem tatusia:

„Tatuś  z zapałem zajął się sprzedażą. (tym razem sprzedawał lepy na muchy). Była wiosna, w praskich parkach kwitły tulipany, na wsi bez, i muchy na razie nie pojawiły się zbyt tłumnie. Tatuś sprzedawał, tak jakby nigdy już nie miały latać. Był nadzwyczajny, sugestywny. Raz wziął mnie ze sobą. Przymknął swoje piwne oczy, uśmiechnął się, machnął ręką, rozwiał wątpliwości, człowiek nawet nie wiedział, co on mówi i co zachwala, wiedział tylko jedno, że towar jest znakomity i że nie można się bez niego obejść. Niektórzy kontrahenci rzeczywiście nie wiedzieli, co kupują. Innym znowu zdołał zasugerować zdanie, które słyszał od inżyniera: ‘Kwestia robactwa ostatecznie rozwiązana!’. Tatuś dał się ponieść fali, dawno przestała to być rola, którą chciał grać, po prostu porwał go nurt. A przy tym było to fantastyczne: sprzedawał przecież jak chleb coś, czego nie da się natychmiast zjeść, i coś jak ubranie, którego nie da się natychmiast włożyć na siebie. Raz rozwijał lep i balansował z nim na jednej nodze jak artysta cyrkowy, kiedy indziej znów wcale go nie rozwijał, rozmawiał o pogodzie, o pięknych kobietach w Hamburgu i zawierał znacznie poważniejszą transakcję niż poprzednio. Jednego tylko nie rozumiałem; że kupcy zamawiali takie mnóstwo towaru, skoro nigdy nie zdołają go sprzedać ludziom, tak jak by to potrafił mój tatuś. Ale tatusiowi było to obojętne. On urodził się, żeby sprzedawać, tak jak przed tysiącami lat wojownik rodził się, aby zabijać”.

Copyright by Arsenał 2022

code by Software house Cogitech