Z niechęcią biorę do ręki książki, w których dzieci lub przyjaciele dzielą się wspomnieniami o sławnych bliskich. Bo roi się w nich od przesadnych pochwał, nostalgicznych wspomnień z ławy szkolnej albo ckliwych anegdot jak to tatuś czy mamusia uczyły młodą latorośl nazw kwiatów i drzew. Polscy adepci tego szczególnego gatunku fikcji literackiej przyjmują zasadę, że o zmarłych pisze się dobrze. Albo nie pisze się wcale. De mortuis nihil nisi bonum, pouczali starożytni. I tak już leci w Polsce od stuleci. Mało kto ma u nas odwagę pisać o zmarłych prosto z mostu, bez pominięć i upiększeń. Lata temu zrobiła to Nika Strzemińska pisząc bez ogródek o wojujących pod koniec życia rodzicach. Kilka lat po Nice poszła w jej ślady Magda Dygat wspominając trudne kontakty z ojcem i upiorną macochą Kaliną Jędrusik. Wielkie dzięki i Nice i Magdzie, za to, że jako jedne z pierwszych odważyły się przekroczyć to jakże uporczywe tabu. Tym bardziej, że obie spotkały się z kwaśnymi uwagami, że rodzinne brudy pierze się w domu. Nigdy przenigdy publicznie. Niedawno wyszła arcyciekawa i świetnie udokumentowana książka Tomka Jastruna, w której ostro jak mówi ale obiektywnie pisze o rodzicach i ich literackim otoczeniu w czasach socrealistycznej zarazy. I chwała mu za to! Ale jak wiadomo, kilka jaskółek wiosny pamiętnikarskiej nie czyni.
Opinie kupujących