Zachowanie w polskim przekładzie określenia “Medicine Woman” i to zarówno w tytule, jak i w samym tekście, rozumiem jako zwrot w stronę uniwersalnego znaczenia tego terminu, szerszego niż mocno nacechowana lokalnie, kulturowo, a nawet religijnie: szamanka, znachorka, szeptucha czy uzdrowicielka. Medicine Woman zawiera w sobie te aspekty, ale równocześnie jest też o czymś większym i szerszym niż sama praca z chorym ciałem w konkretnym kulturowym kontekście i otoczeniu. Jest, jak to rozumiem, o wewnętrznym archetypie tej, która uzdrawia, siebie i innych, a jej uzdrawianie działa nie tylko tu i teraz, “miejscowo”, jak reklamowany w telewizji środek uśmierzający ból. Ono działa we wszystkich geograficznych przestrzeniach oraz we czasach i kierunkach. Wprzód, wstecz i w głąb. Działa na rzecz naszych córek, wnuczek i prawnuczek, tak jak działa na rzecz historii naszych przodkiń, babek i prababek. Jest też o uzdrawianiu historii naszych chorób, historii naszego zdrowienia, jak i samego uzdrawiania, wokół, którego narosło mnóstwo nieporozumień i znaczeń. Jest też, mocno to czuję, o uzdrawianiu uzdrowicielek - zastraszonych, zlęknionych, niepewnych, pamiętających na poziomie komórkowym, mroczne czasy, gdy nie wolno im (nam) było do uzdrawiania stawać.
Dr Agata J. Goździk za wstępu do wydania polskiego
Opinie kupujących