Powstająca od 2004 roku kolekcja toruńskiego Centrum Sztuki Współczesnej jest imponująca i wieloznaczna. Imponująca, bo zgromadziła świetne dzieła znakomitych artystów, a wieloznaczna – bo brak jednolitego profilu odzwierciedla stan ducha Polaków, ćwierć wieku po upadku starego reżimu: jest tu i nostalgia, i buńczuczne siłowanie się z teraźniejszością, i ponadczasowa elegancja, i protekcjonalizm autorytetów broniących starego porządku oraz ponadczasowych ideałów, a także antysztuka, ze szczyptą nihilizmu i sporą dozą kpiny. Dzisiaj, w tyglu epoki przejściowej przyznać musimy, że zszyci jesteśmy patchworkowo z elementów zupełnie do siebie niepasujących. Możemy się więc przejrzeć jak w lustrze w kolekcji CSW i spróbować odpowiedzieć na pytanie: skąd przybywamy, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy? Z jednej strony, mamy wielkomiejski spleen oraz ironię wynikającą ze świadomości wyczerpania się artystycznych konwencji, z drugiej – wiarę w nowy lepszy świat oraz entuzjazm pracy u podstaw, przekładający się m.in. na twórczość tak zwaną prowincjonalną, w najszerszym i różnorodnym rozumieniu słowa: dziejącą się z dala od głównego nurtu, wznawiającą zapomniane artystyczne rytuały, niewspółmierną z dominującymi dyskursami i przez to odkrywczą. Poza platformą zdumiewająco wielorakiej kolekcji toruńskiej CSW, uczeń krakowskich kapistów, Zenon Korytowski z Tucholi, nie miałby szansy spotkać się z wiedeńczykiem, Heinzem Cibulką z orgiastyczno-misteryjnego teatru Hermanna Nitscha. Krzepiąco jest więc wiedzieć, że w przepastnych toruńskich magazynach jest potencjał na składanie zaskakujących historii, niebywałych wydarzeń, nieprzewidywalnych konfiguracji.
Opinie kupujących