26 XII 1820 Mickiewicz napisał Odę do młodości
Mickiewicz napisał w 1820, ale opublikować mógł dopiero w 1838 roku w Paryżu. Do tego czasu, ten filomacki wiersz, z powodu czujnej carskiej cenzury, wiódł żywot karbonariusza; ręcznie przepisywany, podawany w tajemni...
czytaj więcejNie oceniam historii, bo nie wszystko trzeba ciągle oceniać. Zupełnie inaczej widzę sens swojej pracy. Chcę, poprzez powieści, rozkochać Polaków we własnej historii, chcę, by ona znów zaczęła dla nich żyć i ich fascynować. Nawet jeśli bywała trudna. I chcę przypomnieć dawną rycerską zasadę: szanujmy swych przeciwników – mówi Elżbieta Cherezińska w rozmowie z Onet Kultura.
(...)Narracja wokół jakichkolwiek tematów związanych z historią jest dzisiaj bardzo napięta. Historia nie po raz pierwszy stała się orężem i instrumentem w walce politycznej. Trudno być, chociażby z tego powodu, pisarką historyczną, wykorzystującą przeszłość w swojej fabule i kreacji?
To oczywiste, że historia jest pisana przez zwycięzców i że każdy chce nim być, więc stara się zdefiniować tak zwaną prawdę historyczną. Ten proces trwa od tysiącleci. Faraonowie w piramidach zacierali imiona niewygodnych poprzedników, kronikarze przypisywali swoim ukochanym królom zwycięstwa, których ci nie mieli i szkalowali ich wrogów, opowiadając o czynach, jakich nie popełnili.
Nie jestem kronikarką, a moje powieści to nie gazeta, która ma komentować współczesność. Piszę o dalekiej przeszłości, o historii, która już się wydarzyła, już była. I nie oceniam jej, bo nie wszystko trzeba ciągle oceniać. Zupełnie inaczej widzę sens swojej pracy. Chcę, poprzez powieści, rozkochać Polaków we własnej historii, chcę, by ona znów zaczęła dla nich żyć i ich fascynować. Nawet jeśli bywała trudna. I chcę przypomnieć dawną rycerską zasadę: szanujmy swych przeciwników. W moich książkach nie znajdzie Pan pogardy dla wrogów. Dlaczego? Bo w prawdziwej historii nie ma wiecznych zwycięzców. Ktoś raz wygrywa, raz przegrywa. Kocham naszych dawnych królów, ale potrafię podziwiać także tych, którzy odebrali im korony (...)
Jak Polacy traktują średniowiecze? Pytam o to, ponieważ odnoszę wrażenie, że dla nich nie istnieje. Wyobrażenie o tej genialnej epoce, nie będę obiektywny, bo jestem jej wielkim miłośnikiem, opierają przede wszystkim na stereotypach. Skutecznie utrwalanych przez kulturę masową i działania komercyjne – turnieje rycerskie, festyny tematyczne itd. Zgoda, pod warunkiem, że jest coś jeszcze. Ponad tym wszystkim?
Ja natomiast mam wrażenie, że w polskiej kulturze masowej średniowiecze przeżywa swoje wielkie "pięć minut". Festiwale, wspomniane przez Pana turnieje rycerskie, festyny, odbywają się niemal w każdej miejscowości. Miasta i wsie odkrywają swoje średniowieczne korzenie i organizują imprezy. Na przykład te, przypominające o nadaniu praw miejskich. Owszem, to jest działanie komercyjne, ale cóż w tym złego? Jeśli z tysiąca ludzi, którzy przejdą się w niedzielne popołudnie po takim festynie, dwoje po powrocie do domu sięgnie po książkę lub zacznie szperać w internecie, by sprawdzić, czy naprawdę dawniej leczono rany larwami much, jak dowiedzieli się na imprezie, albo czy rzeczywiście sól w średniowieczu była tak droga, to już tych dwoje poszerzyło swą wiedzę.
A może ktoś zechce sprawdzić w domu czy wojowie księcia Mieszka I mieli taką sprawność bojową, jak opowiadał im chłopak na pokazie i dzięki temu trafi na słynny przekaz Ibrahima ibn Jakuba? Współczesna popkultura jest naskórkowa i jednocześnie nieprawdopodobnie szeroka, bo środki masowego przekazu dają nam możliwość uczestniczenia w wydarzeniach, na których nas nie ma. Jednego dnia możemy być na festynie historycznym, koncercie rockowym, meczu i degustacji kuchni azjatyckiej. Są ludzie, którzy uszczkną ze wszystkiego po kęsie i nic w nich nie zostanie, są inni, którzy dzięki tej rozpiętości trafią na "swój smak", zainteresują się czymś i w tym zostaną. Znam wielu, którzy poszli na studia historyczne czy archeologiczne dzięki temu, że kiedyś ich tata zabrał na festyn historyczny, więc nie lałabym łez nad komercyjnością takich imprez, choć rozumiem, że Pan, jako wielbiciel średniowiecza, może czuć się na nich tak samo, jak meloman słyszący "Dla Elizy" Beethovena jako dzwonek w co piątym telefonie.
Średniowiecze jest słabo obecne w zbiorowej wyobraźni Polaków, bo przykrywa je barokowy mit Sarmaty. To sarmatyzm, czy nam się to podoba, czy nie, stworzył w naszych przodkach wyobrażenie szlachcica Polaka, z jego cnotami i wadami, wąsatego miłośnika złotej wolności, szabli i trunku. Narodowa wyobraźnia zafiksowała się gdzieś na tym wizerunku, nie sięgając głębiej, w czasy wcześniejsze. Tymczasem średniowiecze było niezwykle bogate i ciekawe. I to te wieki pierwsze ukształtowały Polskę. Decyzje "ojców założycieli" dynastii piastowskiej, Mieszka i Chrobrego, były odważne, często bezkompromisowe, ale i wizjonerskie.
Oboje wiemy, że średniowiecze, któremu w takim generalnym uproszczeniu przypisuje się przede wszystkim uwstecznienie, rodzaj zastoju, było szalenie ciekawe w środku, złożone, pełne subtelności. Człowiek, choć przyjęło się sądzić, że był wtedy poddany religii i karmiony "bajką" o odkupieniu grzechów, a przy okazji nieświadomie zasilając kościelne skarbce, pozostawał wewnętrznie bogaty i bardzo często w konflikcie z tym, co boskie. Nie był wyłącznie narzędziem w rękach. Czy można zerwać z tym mitem i stereotypem? Pani próbuje.
Średniowiecze trwało niemal tysiąc lat i było, jak Pan zauważył, wielobarwne i wielowymiarowe. To wówczas zaczęła się budowa Europy takiej, jaką odziedziczyliśmy po przodkach. Na ruiny cesarstwa rzymskiego i zgliszcza po przejściu barbarzyńskich plemion zaczęło wchodzić chrześcijaństwo, które z jednej strony było religią a z drugiej, najnowocześniejszą ideologią społeczną w tamtym czasie. Było jak korporacja, która dysponowała know-how: wiedziała jak społeczności plemienne przekształcić w społeczeństwo.
Chrześcijański król stawał się pomazańcem bożym, a dawni wodzowie jego wojsk przeobrażali się w szlachetnie urodzonych. Ochrzczony barbarzyńca zaczynał inwestować w architekturę, budować okazałe kościoły i zamki, widoczne z dala oznaki jego splendoru i władzy. Te same, po których dzisiaj chodzimy, zadzierając głowę z podziwem i myśląc: "Cholera, jak oni to zbudowali bez prądu?". Fascynującym procesem było ścieranie się chrześcijaństwa z wierzeniami rodzimymi i jednocześnie fermentowanie samej ideologii chrześcijańskiej w najróżniejsze herezje. Skąd one powstały? Z wielkiej wewnętrznej potrzeby doskonalenia kontaktu człowieka z Bogiem, absolutem. Człowiek średniowiecza pragnął zbawienia i jednocześnie przeraźliwe się bał, że może go nie doświadczyć, więc szukał, tropił w chrześcijaństwie niedoskonałości i próbował je na własną rękę naprawić. Gdy przyjrzymy się średniowiecznym heretykom i sektom, to zobaczymy w nich nieprawdopodobny potencjał twórczy. Tamtym ludziom chciało się poszukiwać duchowych ścieżek. Trzeba pamiętać, iż oni wierzyli, że to ich epoka jest ostatnią przed końcem świata. Szaleństwo milenijne roku tysięcznego objęło ówczesne elity intelektualne i bynajmniej nie chodziło im o tym, że padną systemy komputerowe, a bankomat nie wypłacił ostatniej stówy.
Z kolei dojrzałe średniowiecze fascynuje rozkwitem kultury rycerskiej i dworskiej, heraldyką, która przecież ma korzenie iście pogańskie, choć sam rycerz był uosobieniem cnót chrześcijańskich. Sprzeczność? Dla nas, owszem. Ale nie dla nich, bo ich wyobraźnia jakoś to wszystko łączyła i splatała ze sobą. Przykład znajdziemy w gotyckich kościołach, domach bożych, których strzegą gargulce, pospolicie zwane rzygaczami. Ohydne gęby potworów, nierzadko w wulgarnych pozach seksualnych, a we wnętrzu Najświętsza Maria Panna, piękna i dziewicza z Dzieciątkiem na ręku. Dzisiaj ciężko to zrozumieć, ale oni wierzyli, że zła moc ominie kościół, gdy zobaczy potworny pysk gargulca. Dlatego w niektórych powieściach (zwłaszcza z cyklu "Odrodzone Królestwo") wprowadzam w narrację elementy fantasy. To moje poszukiwanie właściwego tonu. Takiego, który mocniej odda wielobarwność epoki, pozwoli czytelnikom lepiej uchwycić to unikalne połączenie przeciwieństw, które jest do niej duchowym kluczem.
A tymczasem, przy całym geniuszu epoki, zwykło się mówić, co ma pejoratywne brzmienie, "masz średniowieczne poglądy".
Średniowiecze padło ofiarą czarnego piaru historycznego i prawdą jest, że przypisuje mu się ciemne sprawki późniejszych epok. Choćby polowania na czarownice, które rozpoczęły się u jego schyłku, a w fazę histeryczną weszły dopiero w XVI, XVII wieku, kiedy to rozwinięto cały mechanizm wymuszania zeznań i tortur. Podobnie rzecz ma się z kwestią kobiecą. Średniowiecze w Europie Zachodniej to czas wybitnych kobiet. Poetki, myślicielki, odważne władczynie. Powstały ruchy kobiece, tak, brzmi to zaskakująco, ale spójrzmy na beginki. To były kobiety, które nie chciały wieść życia małżeńskiego, ale także nie chciały, lub nie mogły (na przykład z powodu braku środków finansowych albo niskiego pochodzenia) wstąpić do zakonu. Organizowały się we wspólnoty o charakterze parareligijnym (jak świeckie siostry) i żyły razem, z pracy własnych rąk, nie będąc od nikogo zależnymi finansowo. Kościół miał z nimi wieczny problem, raz po raz nazywał je heretyczkami, ale akurat w Polsce (czy też raczej na Śląsku, który w XIV wieku wyraźnie zaznaczał swą odrębność) miały się nieźle i cieszyły opieką władców.
Oczywiście, nie patrzę na średniowiecze wyłącznie przez różowe okulary. To także epoka sprzeczności. Władcy pozwalali sobie na czyny okrutne, jak książę głogowski Henryk, który więził swego imiennika, księcia legnickiego w skrzyni z żelazną kratą tak długo, póki nie wymusił na nim ustępstw. Inni Piastowie tej epoki też mieli zabójczą fantazję – porwania z kościoła w czasie mszy, zabójstwa w łaźni, trucie się nawzajem na ucztach. Czasami trudno znaleźć księcia, którego choć raz w życiu by nie ekskomunikowano. A potem na kolana, żal za grzechy i pobożna fundacja na odkupienie win. Ile pięknych kościołów i klasztorów pobudowano, by wybłagać odpuszczenie? Tylko Bóg wie. Tak więc owszem, było w średniowieczu dużo cienia, ale była i jasność. Zdecydowanie nie zasłużyło na stereotyp wieków ciemnych. Żadną siłą nie da się go upchnąć do jednej szuflady.
Jest pani pisarką, która spotyka się w czytelnikami. Często. W ciągu roku naprawdę sporo jeździ i słucha tego, co o książkach mówią ich odbiorcy. Jak oni pojmują to, o czym pani pisze? Co okazuje się podczas tych spotkań? Co zaskakuje najbardziej? Może ten średniowieczny kostium wtedy właśnie trafia na wieszak i jesteście "tu i teraz"?
Zawsze spotykamy się tu i teraz, nawet jeśli dla zabawy, Czytelnicy na spotkanie założą kostium historyczny albo przebiorą się za bohaterów z książki. Na poznańskich premierach zdarzało się, że przebrali się nawet za rysie (powieściowa Świętosława, bohaterka "Hardej" miała dwa oswojone rysie). Czytelniczy odbiór moich książek bywa bardzo emocjonalny, bohaterowie stają się ludziom bliscy, jak członkowie rodziny, dyskutujemy o tym, wykłócają się o motywacje, chcą dywagować "co by było, gdyby Mieszko się nie ochrzcił" itd.
Czytelnicy są wspaniali. Przyznają się do tego, że nie znosili historii w szkole, a teraz ją uwielbiają i rozumieją. Czuję się spełniona, gdy słyszę, że czytając moje książki, nie mogli uwierzyć, "że to było naprawdę", albo chcieli sprawdzić, co w nich jest prawdą historyczną a co fikcją i sięgali do źródeł, a potem przepadali z kretesem i zaczynali niemal studiować naszą historię. Bo ona naprawdę jest fascynująca. Można się w niej tak po ludzku zakochać. Nie oceniać, zejść z piedestału wszystkowiedzącej, zarozumiałej współczesności i bawić się przeszłością – skoro nie możemy jej zmienić.
"Im więcej piszę, tym trudniej mi się rozmawia. Gdy muszę powiedzieć coś o sobie, zasłaniam się książkami. Jestem tylko przecinkiem w napisanym przez siebie zdaniu" – przeczytałem na pani stronie internetowej. Jeśli przetłumaczę to tak: "to, co tworzy Elżbieta Cherezińska pożera ją samą", to będę w błędzie?
Pracuję bardzo dużo. Do każdej książki uczciwie się przygotowuję, czytam źródła, śledzę najnowsze odkrycia archeologiczne, konsultuję, pytam mądrzejszych, próbuję pogodzić sprzeczne teorie, ale podbudowa historyczna to tylko jedna trzecia pracy. Przecież schemat scenariusza każdej z moich powieści jest z góry przesądzony. Nawet jeśli po koronę startowało czterech Piastów, z góry wiadomo, który ją zdobył. Dwie trzecie mojej pracy to dawanie życia postaciom, które znamy z podręczników i pomników. Ja muszę ich z tych cokołów pozdejmować, dać im kolor oczu, włosów, znaleźć tembr głosu. Pasje, słabości, namiętności i wady. Zbudować ich na tyle, by czytelnik złapał emocjonalny kontakt. To nie jest łatwe: powieść historyczna ma tych bohaterów cały korowód. Gdy dochodzę do ostatniego zdania, jestem wykończona. Wszystko, co miałam do powiedzenia, zawarłam w książkowej fabule. Teraz ona ma głos, nie ja.
Konto klienta
Pomoc
Firma
Copyright by Arsenał 2022
code by Software house Cogitech
Komentarze