Gdy posadzono mnie na tronie przeznaczonym dla panny młodej, zaczęły kolejno podchodzić do mnie cudzoziemki. Tuliły moje dłonie i podawały bukiety róż albo kładły je wzruszone u moich stóp. Nie rozumiałam wówczas, że ich uczucia płynęły z sympatii dla dziecka, które w tak młodym wieku wydawano za mąż. Na dźwięk bębnów kobiety wyszły. Pojawił się za to aga, obwieszczając przybycie pana młodego. Ten wszedł, wykonał dwa pokłony, wstał, podszedł do mnie, odsunął z mojej twarzy zasłonę i pocałował mnie w czoło. Wziął mnie za rękę i zaprowadził do tronu. Zasiadł obok i powiedział coś, czego nie zrozumiałam. Potem, zgodnie z tradycją, przyniesiono dwa kielichy z czerwonym napojem. Mnie podał jeden, sam wziął drugi. Gdy następnego dnia rano wyjrzałam przez okno mojego pokoju, namiotu weselnego przyozdobionego pięknymi dywanami, meblami i jaskrawymi światłami – które tak mnie oczarowały podczas ostatnich nocy – już nie było. Wzdrygnęłam się, gdy zobaczyłam, jak go zniszczono. Ziemie w ogrodzie, gdzie rozłożono namiot, także spustoszono. Nie było na niej żadnego z tych drzew, które tak lubiłam i z którymi miałam tyle wspomnień. Drzew, na które się wspinałam i na których huśtałam się w dzieciństwie, które posadził, pielęgnował i kochał mój ojciec. Zniknęły w zamian za te jedną noc, o której myślałam, że będzie trwała wiecznie w swoim blasku i majestacie – a które minęła jak piękny sen. Opłakiwałam moje drzewa i dzieciństwo. Ujrzałam w tym wymarłym ogrodzie swoje życie. Miałam je przeżyć odcięta od wszystkiego, co mnie cieszyło i sprawiało przyjemność. Odeszłam od okna z ciężkim sercem i unikałam go przez długi czas, by bolesne wspomnienia nie powróciły.
Opinie kupujących