Lektura wierszy Dagmary Kacperowskiej nie należy do łatwych i przyjemnych. Autorka ukazuje nam swoją wewnętrzną walkę, z czymś, co na co dzień umyka świadomości i uwadze. Nie chcemy przygnębiających obrazów, wypieramy z pamięci smutne sytuacje, relacje... ale zdarza się, że czasem odbieramy je w sposób nadwrażliwy. Każda nadinterpretacja może rodzić kolejne społeczne, religijne podziały. Martwy sezon, jako wielogłos niepokojących tematów, prowokuje do zajęcia własnego stanowiska, do ożywiania problemów, do budowania rozsądnego dialogu. Kacperowska przekazuje czytelnikom ambitny debiut wzbogacony grafikami Artura Groszkowskiego. Swoją prywatną wizję, powszechnego martwego sezonu, która może dać szersze pole do interpretacji wierszy o zaskakującej sile oddziaływania.
Łucja Dudzińska
Martwy sezon Dagmary Kacperowskiej to próba odbrązowienia rzeczywistości: tej prywatnej,. indywidualnej oraz tej widzianej z perspektywy globalnej. Te wiersze przekraczają wszelkie rodzaje tabu (i językowego, i obyczajowego), dotykają sfer przez wielu umieszczanych poza marginesem, bo nie wypada o nich mówić. Mamy więc do czynienia z opisem sytuacji na jakimś blokowisku, gdzie głównymi bohaterami domowego zacisza są wódka i telenowela oraz liryczny rozrachunek z największymi tragediami XX i XXI w., jak Holokaust, terroryzm i głód dzieci w Afryce. Opisem - dodajmy - bardzo mocnym. Wszystko spaja komunikatywny, ale niepozbawiony lingwistycznej intuicji język. Wydaje się, że poetka umiejętnie korzystając z tradycji właśnie wybija się na twórczą niepodległość.
Kacper Płusa
Każdy debiut jest podobny i unikalny zarazem. To próba wyważenia swojego glosu, narzędzia, zdefiniowania, czym będzie wiersz, czy taranem do - nomen omen - wyważania drzwi, czy jednak czymś innym. I kiedy tym czymś będzie, a kiedy będzie czymś innym. Wyznacza punkty, pierwsze paliki w bezkresie, wokół których liryka będzie się kręcić. Nie na uwięzi, nie, ona będzie nawracać. U Dagmary Kacperowskiej słyszę echa apokryfu, proszę wybaczyć, pewnie każdy słyszy to, co sam by chciał słyszeć, co chcialby sam czynić ważnym, widocznym, ale to chyba ten rys, któremu nie umie się oprzeć ta liryka. Wziąć do ręki dosyć bezceremonialnie stare formuły i sprawdzić, czy pasują jeszcze do codzienności, przeegzaminować kanony, dogmaty, parabole, czy przylegają, czy w ogóle tchnie z nich jakakolwiek siła, moc. Tu nie chodzi tylko o moc opisu, ale chyba o wiarę, że właściwy opis jest zarazem przetworzeniem, wniknięciem i przesunięciem czegoś w podziemnych strukturach tego, co wydaje się nienaruszalne. Bo świat, ten świat obecny w wierszach Dagmary, zbolały, podzielony, rozdarty, potrzebuje tych przesunięć, ruchów. Być może tylko dzięki takim tajemniczym, podziemnym zabiegom jeszcze trzyma się jakoś, jest. Nie zwąchał podstępu. I dobrze mu tak.
Radosław Wiśniewski
Opinie kupujących